Malwina i Marcin…. i dwa szatany.. znamy się z nimi od kilku ładnych lat, czyli od ich ślubu, kiedy była ich trójka, potem zrobiła się szalona czwórka.
Przyjeżdżają do mnie na zdjęcia co roku, na pełnym spontanie, pełni szalonych pomysłów i najczęściej wygląda to tak, że Malwina mówi mi: „Marcin pamiętaj o nas”…, no to dzwonię co roku i najczęściej jest odpowiedz: „no dobra wpadamy…” Z całą walizką pojechanych stylizacji, które zawsze wyciskają mega uśmiech na mojej twarzy….
Są to sesje, które dla mnie zawsze mają powiew „oldscholowego” dzieciństwa, pełne śmiechów, wygłupów, ale i wrzasków i również niekiedy łez, kiedy dzieciaki biorą się za „łby”, bo jeden ma wędkę większą od drugiego. … po takiej sesji jestem bardziej wykończony niz po 12h ślubie, pełen obaw o to, co z tego całego galimatiasu wyszło, a efekty zawsze przechodzą moje najśmielsze oczekiwania…
Jaka recepta na taką sesję? Proste – puścić dzieciaki na bosaka w obejście pełne kur, zarośnięte do kolan pokrzywami… będzie się działo , bez słodkich minek, bez sztuczności i bez plastiku…
Prawdziwe życie, prawdziwe uczucia, prawdziwa radość i prawdziwe łzy!! Takie sesje kochamy najbardziej!
Leave a reply