To już ostatnia część z naszych marokańskich opowieści reportażowych. Przy tak pięknej wakacyjnej pogodzie w środku sezonu ślubnego miło wraca się do wspomnień z podróży, dlatego z przyjemnością chcielibyśmy naszych Czytelników również zaprosić do wspólnej podróży, a może komuś na tyle spodoba się klimat Fesu, że sam zechce odwiedzić to miejsce i zobaczyć je na własne oczy, a wiadomo każde spojrzenie jest inne – nasze przedstawiamy na 42 fotografiach i krótka relacja:
Fes to najbardziej arabskie ze wszystkim miast Maroka, jakie udało nam się odwiedzić. Miasto, które zostawiło w nas sporo emocji i pozytywnych i nieco negatywnych. Miasto, które nie daje się kochać od pierwszego zobaczenia. Medina – gwarna, tłoczna, niesłychanie śmierdząca. I tak jak po Marrakeszu śmigały motory, tak tu głównym środkiem komunikacji w medinie są osły i konie i niestety trzeba patrzeć non stop pod nogi, aby nie wdepnąć przypadkiem w coś mało przyjemnego. Gdy przyjechaliśmy z pięknego, niebywale czystego Szeszawanu do Fesu – co tu dużo kryć – byliśmy maksymalnie rozczarowani miastem. Sama podróż z północy nie była zbyt łatwa ze względu na zapachy, jakie panowały w autokarze, a już po wyjściu z niego i z nadzieją, że odetchniemy wreszcie świeżym powietrzem okazało się, że jesteśmy łakomym kąskiem dla kilkudziesięciu taksówkarzy i naciągaczy.
Chcąc jak najszybciej znaleźć się w wybranym przez nas riadze – wybraliśmy jednego z taryfiarzy, który jak pokazał nam swoje auto, to trochę się zdziwiliśmy – tak brudnym i syfionym smarami samochodem jeszcze nie jechałam i byliśmy wściekli na to, że daliśmy się mu namówić tylko obietnicą, że po przyjeździe do bram mediny, gdzie nie mogą poruszać się auta zaprowadzi nas do samych drzwi naszego riadu. Po drodze oczywiście chciał nas namówić na setki rzeczy, jednak już przekroczył granicę naciągactwa, gdy po przyjeździe pod bramy wskazał nam tragarza z wózkiem na nasze plecaki i kazał nam iść za Nim, bo to jednak On nas zaprowadzi. Wtedy odezwała się moja druga natura i naprawdę byłam ostra. Taksówkarz nieco spokorniał i pewnie na złość nam – praktycznie biegiem gnał przez wąski labirynt uliczek medyny, a my ledwo co nadążając przerażeni ogromem miasta biegliśmy za nim. Pierwsze drzwi riadu, który nam wskazał okazał się nie naszym riadem, choć zapewniał nas, że znad medynę jak własną kieszeń, ponieważ się tam wychował i na pewno wie dokładnie gdzie nasz riad się znajduje. Coś we mnie w środku zawrzało – najnormalniej w świecie się zagotowałam i już bardzo podniesionym tonem skarciłam naciągacza i zagradzając mu drogę ucieczki kazałam prowadzić nas do naszego riadu. Za jakieś kilka metrów wskazał drewniane wielkie drzwi i mówiąc, że to na pewno nasz riad…niestety nie było żadnego szyldu jak na wszystkich riadach, które mieliśmy poprzednio, więc wtedy już zaczęłam rzucać piorunami i jak sobie przypomnę teraz minę tego Taksówkarza, to powiem Wam, że na pewno nie było Mu do śmiechu. Na szczęście inna młoda para z Singapuru też została przyprowadzona pod te same drewniane drzwi i okazało się, że na szczęście jesteśmy już na miejscu.
Pierwszego dnia przyjazdu do Fesu chcieliśmy jak najszybciej wracać w góry, jednak z każdym dniem Fes pokazywał nam coraz to lepsze swoje oblicze i teraz mając w pamięci te cztery dni spędzone w tym mieście oraz miejsca i ludzi, których tam poznaliśmy – myślę, że nawet z przyjemnością bym tam wróciła. Fes zachwyca architekturą, ilością miejsc do zwiedzania, zdobieniami meczetów, ogromem mediny. Trudno go zwiedzić w kilka dni, bo nawet idąc tą samą drogą czasami dopiero na trzeci dzień, czwarty dzień odkrywa się miejsce, które warto zobaczyć, do którego wato zajrzeć, wejść, porozmawiać ze Sklepikarzem w sklepie z antykami, czy Malarzem, który okazuje się byłym Fotografem. Fes to przede wszystkim dla nas ludzie i ich historie. Trudne do opowiedzenia na blogu, ale historie i twarze, które warto mieć w swojej pamięci. Zapraszamy na wędrówkę z nami.
Leave a reply