Marrakesz był pierwszym marokańskim miastem, które odwiedziliśmy i wstyd się przyznać, ale pierwsze wrażenie, jakie na nas zrobił nie było zanadto pozytywne. Gmatwanina wąskich uliczek medyny, ciągły hałas małych motocykli i skuterów pędzących na oślep wąskimi uliczkami kilka centymetrów obok idących osób, miejsca tak podobne, że trudno trafić do tego samego punktu idąc labiryntem, który nad ranem, w południe i w nocy wygląda zupełnie inaczej. Marrakesz to labirynt – takim go zapamiętamy i choć pierwszego dnia po wielu godzinach spędzonych na lotniskach ciężko nam było się przekonać do tego miasta, to jednak po 4 dniach tam spędzonych możemy spokojnie powiedzieć, że do miasta które ciągle czymś nowym zaskakuje warto by było wrócić.
Marrakesz jest pomarańczowo-czerwony – ten kolor dominuje na naszych zdjęciach z Marakeszu, ale co się dziwić skoro nazwa Maroka – Al Maghreb Al Aksa czyli po polsku – najdalej położona kraina zachodzącego słońca i właśnie koloru tego zachodzącego słońca jest tam najwięcej.
Marrakesz to najpiękniejsze kryte trzciną suki z niepowtarzalnym światłem i tumanami kurzu i dymu wypuszczanymi z setek mknących z zawrotną szybkością skuterów. Handlarze dbający o swój towar często polewają podłogę przed swoimi stoiskami, aby tumany kurzu nie osiadały na ich towarach, a my ubolewaliśmy nad stratą wyjątkowego światła przy takim działaniu.
Marrakesz to miasto i dla biednych i dla bardzo bogatych, pełen sprzeczności i kontrastów. Najwidoczniejsze jest to w sklepikach i restauracjach na medinie – na jednej wąskiej uliczce znajdziecie zarówno luksusowy sklep z antykami za bajońskie pieniądze, czy sklep z wystrojem wnętrz, którego nie powstydziłaby się żadna gwiazda, a obok na rozłożonych łóżkach, kartonach, dywanach leżą ręcznie robione piękne przedmioty na każdą kieszeń. Plac Djemaa El Fna jest też doskonałym przykładem takich kontrastów, gdzie porcja wielkiej ryby kosztowała nas 15 dirhamów, czyli niecałe 1,5 euro i choć jedzona dłońmi jestem pewna że smakowała może nawet bardziej doskonale niż ryby za o wiele większe pieniądze w turystycznych pięknych restauracjach otaczających ten plac. I tak jak w medinie nadal można poczuć magiczny klimat rodem z bajki z tysiąca i jednej nocy, tak nowe miasto przez które się przejeżdża jadąc np. na lotnisko czy na dworzec ma już zupełnie inny o wiele bardziej nowoczesny charakter metropolii i niestety nie ma to już żadnego uroku.
W Marrakeszu jest sporo pięknych meczetów, lecz tylko z zewnątrz są do oglądania dla niemuzułmaninów. Jest też kilka muzeów, jednak tylko jedno z nich szczególnie zapadło nam w pamięci – Muzeum Fotografii – starej, tradycyjnej, przepięknie wystawionej w starym zabytkowym riadzie na medynie. Tamte zdjęcia zrobiły na nas ogromne wrażenie. Portrety zapierały dech w piersiach. Szarości i tonalność fotografii była doskonała. Spędziliśmy tam sporo czasu, aby zachować w pamięci niektóre z tych obrazów, a że był to pierwszy dzień w Marrakeszu to trudno nam było robić tego dnia jakikolwiek zdjęcia, bo wciąż przed oczami mieliśmy perfekcyjność i doskonałość tamtych fotografii sprzed setek lat.
W następnym poście serce Marrakeszu czyli plac Djemaa El Fna.
2 komentarze
Uwielbiam kraje arabskie za kolor i zapach, oddaliście to wspaniale, dziękuję za kolejną podróż 🙂
Cudowne światło w tych uliczkach 🙂